poniedziałek, 27 lipca 2015

Maseczka z herbaty


 

      Hej!

      
      Witam po dłuższej przerwie. Jakoś wena mi uciekła i nie wiedziałam co mam pisać :-) Byłyśmy z córcią na wakacjach i przez to czyste powietrze całkiem się zresetowałam... Przez prawie miesiąc nie robiłam żadnych kosmetyków, nic, więc wypadłam z wprawy chyba :-D Jedyne co zrobiłam w tym kierunku to nazbierałam płatki kwiatów i posuszyłam. Teraz grzecznie czekają na nadanie nowego imienia jak łaskawie coś mnie natchnie :-D 

Nic nowego i genialnego dzisiaj nie zaprezentuję, jedynie podzielę się tym co zrobiłam parenaście dni temu. Z zebranych płatków chciałam skomponować jakąś dobrą herbatkę. Wzięłam więc czarną herbatę liściastą, płatki róży ( nie znam odmiany, ale bardzo pachnie i robi się z niej marmoladę), kwiatki lawendy, suszone płatki hibiskusa (kupiłam kiedyś w sklepie zielarskim). 
Myślę, że pasowałoby wszystko do siebie, gdybym dała zamiast czarnej herbaty białą. Nie wyszła mi niestety dobra herbatka... Pomyślałam sobie, żeby odseparować wszystko od siebie i inną herbatkę zrobić, ale leniwa coś jestem ostatnio... :-P Więc zmieliłam wszystko w młynku do kawy i stwierdziłam, że fajna maseczka by z tego wyszła. Nie próbowałam jej jeszcze niestety, ale jak będzie okazja to zdam relacje :-D


Ahh ten dymek :-D 



      Tak to wygląda ;-) 

      Ale zrobiłam też jeszcze jedną rzecz, a mianowicie sól do kąpieli :-) Przyglądałam się w internecie jak to ma dobrze się prezentować i podpatrzyłam kosmetyki z grupy na fb "ALCHEMIA LASU". Mają świetne pomysły patrząc na skład z jakich robią kosmetyki. Zrobiłam też peeling kawa-kardamon, ale jeszcze nie używałam... Kupiłam rękawicę KESSA i chyba przez długi czas nie zabiorę się do robienia peelingów, bo ta rękawica wszystko załatwia i nic nie brudzi!! 





      Do takiej soli dałam różową sól himalajską, płatki róży, płatki nagietka, płatki piwoni białej i różowej, płatki chabru, olejek nagietkowy i cytrynowy. 
A propo kąpieli w suszonych płatkach róży, nie sądziłam, że będą tak mocno i pięknie pachnieć! Po kąpieli wyłowiłam je i moim zdaniem wysuszone ponownie nadają się do kolejnej kąpieli bo nadal mocno i pięknie pachną! 



      A jak Wam mijają wakacje? Sprzyja Wam pogoda? Wena? Czy podobnie jak u mnie sytuacja wygląda? :-D 



      Lucy

czwartek, 18 czerwca 2015

Fioletowo - żółty tonik






      Hej!


      Jesteśmy z rodzinką na wakacjach u teściów i właśnie stąd do Was nadaję :-)
Szkoda, że tak żadko tu jesteśmy, ale 540km to kawałek trasy zwłaszcza, ze jechaliśmy z dzieckiem :-) Dokładniej jesteśmy na Podlasiu, okolice Łomży. Ahh mogłabym tu mieszkać,bo właśnie takie tereny kocham! Łąki, lasy, jeziora, łąki, lasy, jeziora, itp... Mam w planie trochę zielska nazbierać, ale okaże się czy pogoda i okoliczności będą sprzyjac.





      Na łąkę dopiero pójdziemy w przyszłym tygodniu, ale na chwilę obecną mama dała mi do dyspozycji kwiaty ze swojego skromnego ogródka :-) Wąchając piwonie, lawendę i róże zgadywałam do czego podobne są te zapachy. Zainteresowały mbie blado fioletowe róże, ktorych zapach przypominał mi cytrynę, ale nazwy niestety nie znam... Wymyśliłam więc tonik :-)


      Do wykonania potrzeba:


  • Płatki czterech dużych rozkwitniętych róż (mogą być takie jakie macie w ogrodzie)
  • Garść kwiatów koniczyny (mogą być fioletowe albo białe)
  • Jedna duża cytryna
  • 100 ml spirytusu 
  • Woda
  • Słoik (ja miałam 1l)



Płatki i kwiatki wrzucić do słoika. Cytrynę umyć, obrać skórkę obieraczką, a sok z cytryny wycisnąć do kubka. Skórkę pokroić na mniejsze kawałki i wsypac do słoika. Do soku z cytryny dolać spirytus i troszkę wody, wymieszać to i wlać do kwiatów. Jeśli kwiaty ze skórką nie będą przykryte płynem, trzeba dolać tyle wody, żeby wszystko było pod wodą.






     Słoik odstawiamy w chłodne zacienione miejsce na dwa tygodnie mieszając od czasu do czasu.

Tonik ten będzie wysuszający z racji alkoholu, który zawiera. Rozjaśniający dzięki róży i cytrynie. Nie polecam go do delikatnej skory oraz częstego storowania. Raczej do stosowania przez parę dni, kiedy wyskoczy na Twarzy jakaś niespodzianka.


      Lubicie toniki z alkoholem? Jakie jeszcze polecacie z sezonowych kwiatów, owoców, może nawet warzyw? :-) 


Lucy


wtorek, 9 czerwca 2015

Pasta - Olej do mycia zębów :)










       Hej!


      Kolejny post z serii 'pasta do zębów' :) I tak jak większość rzeczy odkryłam przez robienie doświadczeń :D
O ssaniu oleju dowiedziałam się z tego bloga. Czasem zadziwia mnie pomysłowość ludzi - jak oni na to wpadli? Chociaż troszeczkę jestem z tych 'sfer', gdzie z jednej rzeczy wyciska się więcej zastosowań, niż można było przypuszczać. Ssanie oleju było znane od dawien dawna, z tego co przeczytałam to od ponad 5000 lat... Zalety ssania i więcej na ten temat napisała dziewczyna na blogu, do którego link podałam,więc jeśli jest ktoś zainteresowany to zapraszam do poczytania :) Oczywiście musiałam i ja spróbować ssania :D Na początek było mi zwyczajnie szkoda oleju kokosowego, bo słoiczek 450ml kosztował mnie ponad 37zł, dlatego zaczęłam od rzepakowego. Żeby jakoś przetrwać tą próbę dodałam kilka kropli olejku miętowego, ale do 5 min nawet nie dobrnęłam... Później wzięłam olej winogronowy i udało mi się te 5 min przeżyć, ale chwilkę później myślałam, że puszczę pawia... Postanowiłam spróbować z kokosowym. Niebo a ziemia - nie wiem czy inne osoby też tak odczuły płucząc usta tym olejem, ale mi się wydawało, że trzymam w ustach zwykłą wodę pachnącą kokosem. Ciężko było tego nie połknąć:D ale nie wolno połykać!! Z nim wytrzymuję 30 min bez problemu, czasem troszkę dłużej, ale trzeba już kończyć bo po prostu głód mnie zżera. :) Niestety nie powiem nic na temat efektów, bo zdecydowanie za krótko mam z tym do czynienia - około 7 dni. No ale przejdźmy do tematu :)

      Kiedy pisałam posta z pierwszą pastą do zębów z glinki, zrobiłam ją w formie płynnej. Szukałam w necie różnych past bez fluoru i znalazłam dużo w formie proszku. Próbowałam robić podobne z glinką i np ziarnami kakaowca, zieloną herbatą, ale jakoś mi nie pasowały. W jednej ze sklepowych proszkowych była mięta. Olejku nie dam bo już nie będzie proszek, więc postanowiłam poczekać aż zakwitnie żywa :) Tak jak inne liście zmieliłam (zmęłam?) ją :D z białą herbatą i stewią.



      Myślałam najpierw, żeby została w tej postaci, ale czegoś mi brakowało. Stwierdziłam, że skoro płukanie ust olejem jest takie dobroczynne, to może dodać właśnie oleju? Rozpuściłam olej kokosowy w kąpieli wodnej, dałam 5 kropli olejku miętowego do wzmocnienia tego zapachu, zmieszałam wszystko i poczekałam do zastygnięcia.


     
      Jakby to powiedzieć - oka to to nie cieszy :D ciemnozielone coś... Ale w smaku bardzo mi odpowiada i powiem szczerze, że po umyciu zębów, są jakby naprawdę czystsze. Myślałam więc dalej :D




      Wymyśliłam też, że można nie mielić liści - dać je w całości do oleju i podgrzać go, żeby wyciągnął z nich zapach, smak i wszystko co się da. Jakby coś w stylu maceratu. Później wyjąć liście i zostaje sam olej ze zwiększonymi właściwościami :)
Skoro olej fajnie myje, to może by tak myć samym olejem z dodatkiem olejku eterycznego na jaki kto ma ochotę? Osobiście lubię grejpfrutowy  i pomarańczowy... Ale najpierw zużyję to co stworzyłam, a później spróbuję myć samym olejem z olejkiem ;)




      Ile z was ssie olej? :D Czy myłyście zęby samym olejem??

Lucy


wtorek, 2 czerwca 2015

Maseczka z brzozy








      Hej!


      Maj już minął! Ale ten czas leci... Zielsko jest, więc trzeba zbierać póki można. Do zielarki jeszcze mi daleko, ale co nie co zaczęłam już zbierać :)
Ostatnio interesuję się brzozą - sokiem, liśćmi, korą a nawet gałęziami. Na sok niestety w tym roku już nie zdążyłam, za to dwa lata temu próbowałam i bardzo mi posmakował. Sok odtruwa organizm, oczyszcza i wzmacnia odporność.
Korę mam zamiar nagromadzić, ale nieprędko będę w domowym ogrodzie ;) Mam nadzieję, że nie będzie na to też za późno... W korze można znaleźć antyoksydanty, które chronią komórki organizmu przed wolnymi rodnikami, procesem starzenia. Zmniejsza objawy alergii skórnych, zapobiega wiotczeniu skóry i powstawaniu cellulitu. Co do gałęzi wyczytałam, że w zimie kiedy wszystko śpi można ścinać gałązki i robić z nich... herbatkę :) ciekawa jestem jak smakuje taka herbatka z drzewa, w każdym razie na zimę mam zadanie :)

      Liście zebrałam, wysuszyłam i standardowo zmieliłam... :) Z liści robi się herbatkę, która ma właściwości napotne, moczopędne, pomaga w schorzeniach nerek. To jeszcze nie koniec :) Herbatka ta jest doskonałym lekarstwem na trądzik i wzmocnienie włosów! Myślę, że można też robić z niej płukankę do włosów, stosować jako tonik do twarzy, ja jednak zrobiłam maseczkę.



       Do maseczki potrzebowałam pół łyżeczki zmielonych liści i krem nawilżający. Co do kremu zawsze to jest ten sam :) Ale pracuję nad zrobieniem swojego, a jak już będę mieć zrobiony to pokażę co wyczarowałam :)


   
      Taką 'papkę' trzymałam tak jak większość maseczek - do wchłonięcia się kremu. Później zmyłam wodą i powiem szczerze, że skóra była jaśniejsza, czystsza a zaczerwienienia zbladły. Chyba to będzie moja maseczka idealna nr 2 ;)

Od razu chciałam napisać, że wszystkich właściwości kory, tego co jest pod korą, soku - nie pisałam. Chciałam się skupić na liściach i ich wpływie na skórę, na niedoskonałości.

      

      No dobrze, to co myślicie o takiej maseczce? :) Osobiście uwielbiam robić i kłaść maseczki na twarz, czy Wy też jesteście ich miłośnikami? :)


Lucy

wtorek, 26 maja 2015

Czekoladowe mydełka




      Hej!

      Z okazji Dnia Mamy wszystkim MAMOM samych wyjątkowych dni z Waszymi pociechami i poczucia spełnienia w tak szczególnej roli :)

A dzisiaj krótko, zwięźle i na temat :) Chciałabym się z Wami podzielić wiadomością, że zrobiłam mydełka, które najchętniej bym wciągnęła... Pachną gorzką czekoladą, a dla takich zakochańców w czekoladzie jak ja to męka, że nie są do zjedzenia!
Od momentu założenia bloga próbuję bawić się w robienie mydełek, najpierw zrobiłam ze startego szarego mydła Biały Jeleń, później z firmy Barwa, a ostatnio pomyślałam, że spróbuję zrobić po prostu z bazy mydlanej. Kupiłam dwie - jedną z nieszczęsnym SLS, a drugą bez. Tą pierwszą tylko dlatego, że jest przezroczysta i wydawało mi się, że ta druga będzie zbyt mleczna, żeby było w niej widać jakieś dodatki. Zrobiłam na próbę z obu i doszłam do wniosku, że ta naturalna wcale nie jest aż tak biała jak mi się zdawało.



      Zaczynając od tych z przodu, to pomarańczowe jest zrobione z dwóch baz - ta przezroczysta to glicerynowa z SLS, a ta z płatkami nagietka jest naturalna. Kolejne mydełka są z SLS. Są w nich zatopione płatki róży, no i były różowe... Nie wiem czy pod wpływem temperatury zrobił się taki szary kolor, czy co zrobiłam nie tak... Pomyślałam, że następnym razem zabarwię je burakiem, ale nie wiem co z tego wyjdzie :)
No i w końcu czekoladowe! :) Te zrobiłam na naturalnej bazie, która wygląda tak :


      Być może nic to Wam nie mówi... Dla porównania przezroczystości, baza glicerynowa wygląda tak:



            Do mydełek potrzeba:

  • jakiejś bazy mydlanej, albo startego mydła szarego
  • masła kakaowego
  • może być kakao, ja dałam zmielone ziarna kakaowca
  • Wit A, E
  • laska wanilii
  • formy na mydełka
  • dwóch naczyń do rozpuszczania ( w jednej bazy, a w drugiej tłuszczu)
       Do miski nad garnkiem (można w kąpieli wodnej, ja dałam właściwie na parę) dałam masło kakaowe do rozpuszczenia a do niego laskę wanilii. Ostatnio wpadłam na pomysł, że to wanilia daje słodki zapach czekoladzie... Być może to już jest wiadome, ale czuje się dumna ze swojego odkrycia :D
 W tym czasie masło się pięknie rozpuszcza, później dzięki zwiększonej temperaturze wyciąga zapach i olejki z wanilii, a ja prażę ziarna kakaowca w łupkach na patelni. Na wstępie powiem, że wszystkie proporcje są na oko... Tzn, że masła ok 2 łyżek, ziaren kakaowca garść ( po zmieleniu ich dałam ok 2-3 łyżek).
Uprażone ostudzone ziarna obrałam z łupek i zmieliłam. Jednak poprawiałam później w moździerzu...




Kiedy masło i laska wanilii miały dosyć wygrzewania się, wyłączyłam gaz, wyjęłam laskę a wsypałam swoje kakao :) Żeby nie zaczęło mi tężeć dałam tą miskę do większej z ciepłą wodą, a nad tym samym garnkiem umieściłam miskę z bazą mydlaną. Kiedy baza się rozpuściła dodałam ok 10 kropli wit A i E, wlałam czekoladę, dokładnie wymieszałam i przelałam mydełka do foremek. Według mnie najlepsze są sylikonowe, łatwo wyciąga się twarde mydełka. Nie mam profesjonalnych foremek do mydełek, ale użyłam na mufinki :)]




      Co prawda dużo bąbelków robi mi się na wierzchu mydła, ale popracuję nad tym :)
Teraz czas na leżakowanie przez miesiąc... Później mam już niestety przydzielone dla poszczególnych osób, ale ostatnio jedna z Was - Scarlet23 dała mi pomysł, żeby wysyłać osobom zainteresowanym ten kosmetyk, który się zrobi :) Jeśli zgłosi się parę osób chętnych to zrobię je jeszcze raz i wyślę Wam na próbę ;)

      Jak bym podsumowała mydełka? Po pierwsze są naturalne :) Wiem, że pielęgnują skórę bo są w większej mierze zrobione z rzeczy jadalnych, a ja jestem zwolenniczką rozpieszczania skóry od zewnątrz tym co można po prostu zjeść. Ostatnio coraz bardziej rozumiem to, jak człowiek jest powiązany z ziemią, z naturą, z tym co go otacza - oprócz chemii... Prawdopodobnie są podzielone zdania na ten temat, ale ja uważam, że natura bardzo dobrze sobie poradzi z leczeniem chorób (nawet tych najcięższych) jak i z dbaniem o ciało :)

      Korzystając z DNIA MAMY i tematu o czekoladzie pozwoliłam sobie dzisiaj na zbyt dużo czekolady... :D Ale biorę się za swoje postanowienia i będę coś w tym kierunku działać, żeby uwolnić się od czekoladowego nałogu... :D

      A Wam jak minął dzisiejszy dzień? :) Lubicie używać mydełek, czy wolicie żele lub balsamy? Może ma ktoś propozycję mydełka - ja z chęcią spróbuję podjąć się jakiegoś wyzwania :D W miarę rozsądku oczywiście... :D 


Lucy

środa, 6 maja 2015

Orzechy piorące





      Hej!

      Dzisiaj chciałam Wam napisać o orzechach piorących :) Ostatnio tak się wkręcam we wszystko co jest naturalne, szukam czegoś co by było dobre do wielu zastosowań i tak właśnie trafiłam na te orzechy :) Kiedyś słyszałam o nich co nie co, ale nie miałam wtedy takiego podejścia do naturalnych rzeczy jak teraz :)
Zainteresowałam się nimi po przeczytaniu w jednym blogu, o różnych zastosowaniach olejków eterycznych... wiem nie bardzo widać tu związku :D Ale jest taki, że blogowiczka napisała o praniu pościeli w orzechach piorących i dodaniu do prania olejku lawendowego... Skojarzyłam to z drewnianym białym domkiem nad samym morzem, w którym biała bawełniana pościel pachnie lawendą... Po takim widoku chciałam sprawdzić jak to się pierze tymi orzechami, troszkę nie byłam przekonana jak to orzechy piorą? Dadzą radę doprać? Standardowo zaczęłam szukać o tym informacji :)

     


      Owe łupinki orzecha (bo to one piorą) zawierają saponinę, jest to delikatny naturalny detergent, który odtłuszcza, oczyszcza i myje. Orzechy te mają fajną funkcję - zmiękczają i dezynfekują wodę. Najlepsze jest to, że na początku wydawało mi się, że służą one tylko do prania ciuchów, jednak mają więcej zastosowań :)



      Najpierw zrobiłam z nich płyn, tzn ok 10-15 łupek zalałam 500ml wody, od momentu zakipienia wody gotowały się ok 10 minut. Odstawiłam z garnkiem do wystygnięcia i kiedy płyn był temperatury pokojowej przelałam przez sitko do butelki.



Używając go do mycia naczyń powiem szczerze, że nie wierzyłam, że tak dobrze zmywa tłuszcz... A w zamkniętej butelce po wytrzepaniu go robi się całkiem dużo piany, jest to jednak delikatna pianka. Bardzo dobrze zmywa suszarkę na naczynie, a właściwie łatwo się go później spłukuje.

Można nim czyścić złoto i srebro, spróbowałam więc wyczyścić obrączki. Moją delikatnie rozjaśniło, za to męża... oj jego to już chyba nic nie wyczyści... :D

Jako płynu do kąpieli jeszcze nie użyłam, ale patrząc jak myje dłonie to myślę, że równie delikatnie potraktowałby ciało :) Dodałabym wtedy do kąpieli olejek eteryczny i ciut soli - kuchennej lub morskiej.

Myłam nim za to włosy. Od chyba miesiąca systematycznie przed każdym myciem nakładam na włosy maskę (obecnie mam SERI Natural Line intensive hair care) z łyżeczką oleju rycynowego i jak pamiętam to dwoma pipetkami oleju z nasion truskawki. Później zmywam szamponem (bez sls ;) ) a raz zmyłam tym "szamponem z orzechów". Zdziwiłam się, kiedy nalałam go na włosy i nawet nie zdążyłam pomasować, żeby dobrze "złapał" maskę, a już miałam włosy totalnie pozbawione natłuszczenia... Dlatego następnym razem tą maskę rozcieńczę właśnie tym "szamponem" zamiast wodą i może lepiej będzie się pracowało z nim.

No i wreszcie do prania odzieży i pościeli :) generalnie do materiału. Kilka razy prałam nimi ciuchy. Do lnianego woreczka wrzucam 4-5 łupek i daję go na rzeczy do prania. Można do miejsca przeznaczonego na płyn do płukania dać parę kropel olejku eterycznego, ja dałam parę razy właśnie płyn do płukania. Właściwie płynu nie trzeba dodawać, ponieważ jak już pisałam zmiękczają wodę, tkaniny również :)
Moim zdaniem do prania ciuszków dziecięcych jest ok, do pościeli jest ok, ale do koszulek dorosłych niezupełnie... Najprościej mówiąc nie usuwa zapachu potu.


   Jakie jest moje ogólne zdanie na temat tych orzechów? Myślę, że jako delikatny detergent z myciem radzi sobie całkiem dobrze i bardzo fajnie, że ma wiele zastosowań. Jeśli w czymś polegnie to można spróbować wykorzystać na inny sposób.Na pewno będę używać do mycia włosów, będę próbować łączyć z maską, spróbuję zrobić szampon z miodem, albo z sodą, albo zmielę na proszek jak większość rzeczy ;) Na pewno ciekawa jestem jak by wypadły w roli maseczki na twarz? W roli peelingu? Może to coś co poprawi stan suchych zniszczonych pięt? Wydaje mi się, że "ograniczy mnie tylko wyobraźnia" ;) A jeśli znajdę złoty środek, to się z Wami podzielę :)

Na dzisiaj już tyle :) Mam kolejny post w planie a pro po mydła... Ale postanowiłam wrócić do szycia, na pierwszym miejscu są pieluszki wielorazowe dla mojego Maleństwa ;) Jeśli więc to wszystko ze sobą pogodzę i znajdę czas to zapraszam do poczytania kolejnego wpisu ;)




      Prałyście kiedyś tymi orzechami? Czy znalazłyście może dla nich inne ciekawe zastosowanie? :)



Lucy

 

niedziela, 12 kwietnia 2015

Cytrynowe masło do mycia ciała






      Hej!

      Piękna pogoda za oknem! Coraz bardziej czuć wiosnę, szczególnie jej zapach... :) Wszystkie drzewa kwitną i nie sposób nie zatrzymać się, zamknąć oczy i wziąć oddech pełną piersią. Lubię kiedy w domu pachnie świeżością, a z nią przede wszystkim kojarzy mi się cytryna :) Co można z tej cytryny wyczarować? Na pewno pyszna jest woda z cytryną, herbata z cytryną, kisiel cytrynowy, maseczka cytrynowa... Zainspirowana masłem do mycia ciała [klik] pomyślałam, że może uda mi się zrobić coś podobnego, ale cytrynowego :)
Od razu mówię, pierwszy raz w życiu robiłam takie cuś :) Więc jeśli ktoś z Was bardziej zna się na rzeczy i chciałby coś dodać od siebie to bardzo chętnie dowiem się co to takiego :)

      Jak to się zaczęło? Na co dzień myję się raczej mydełkiem. Ostatnio kombinuję z tymi mydełkami ile wlezie. Olśniło mnie jak zwykle :D i pomyślałam, że zrobię mydło na sodzie oczyszczonej z kwaskiem, masłem kakaowym i olejem jojoba (coś w stylu musującej kuli do kąpieli), ale z miodem... To było oczywiste, że zajdzie reakcja w trakcie robienia, ponieważ miód zareagował z kwaskiem cytrynowym - czy właściwie na odwrót... Śmieszna sytuacja była, kiedy mąż trzymał córeczkę a ja szybko mieszałam w misce, bo kiedy przestawałam to piana rosła i rosła... Później szybka zamiana miejscami i on mieszał aż w końcu zastygło... Z nieudanego 'mydełka' wyszła za to super pasta peeling! Soda niczym korund kosmetyczny elegancko masuje i delikatnie zdziera naskórek, kwasek pięknie zmiękcza a masło kakaowe z olejkiem zostawiają natłuszczoną skórę... Jestem zadowolona jednym słowem z tego eksperymentu :D Proporcji i przepisu Wam niestety nie podam, bo nie zapisałam nigdzie... Robiłam to pod wpływem chwili i na oko, wiec taka sytuacja... Ale na pewno tam się znalazła wyżej wymieniona soda, kwasek cytrynowy, masło kakaowe, olejek jojoba, olejek grapefrutowy, miód.


      Po tej akcji peelingowej, pomyślałam o tym maśle do mycia, do ktorego podałam link wyżej. Taką konsystencję jaką ma skojarzyłam z majonezem ;) Żeby zrobić majonez potrzeba jajka, soku z cytryny albo octu, oleju i dodatków, których już nie potrzebowałabym robiąc masło. Dumałam co takiego w sobie ma jajko, że złączy wodę i olej i wyjdzie z tego konsystencja balsamu... Mąż poedukował mnie troszkę o ZOLu, znalazł w necie, że ZOLem może być jajko, ksiel... Niczego więcej już nie potrzebowałam do szczęścia :D Skład zaczął się w głowie układać sam. Oto mój przepis ;)


      Składniki:

  • 1 cytryna
  • półtorej łyżki skrobi ziemniaczanej
  • szklanka wody
  • 2 łyżki oleju kokosowego
  • 1 łyżka masła kakaowego
  • 10 kropli oleju z nasion malin
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 łyżka miodu
  • 1 łyżka glinki białej


      Wykonanie:


     Obrać (lub zetrzeć na tarce) skórkę z cytryny i ugotować na niej kisiel. Do kisielu potrzebna jest szklanka wody i półtorej łyżki skrobi. Połową wody zalać skórkę, a w drugiej połowie wody rozrobić skrobię.
Kiedy woda ze skórką się zagotuje trzeba wyjąć skórkę, dolać skrobię i jak w standardowym kisielu - mieszać energicznie, powinno kipieć ok 1-2 minut. Odłożyć do ostudzenia.


Olej kokosowy i masło rozpuścić w kąpieli wodnej. Wlać oleje do pojemnika, w którym będziemy blendować. Pokroić (jeśli była obierana) skórkę z cytryny i dodać do pojemnika, plus łyżka miodu, soku z cytryny, łyżka ostudzonego kisielu i zblendować. Na koniec dałam glinkę i jeszcze raz zblendowałam.


Przełożyłam do pojemnika z nakrętką i dałam do lodówki na 24h. Po wyjęciu konsystencja była taka:


      Jak to masło jest tłuste ;) Myślę, że można nim umyć ciało bez wcześniejszego mycia żelem lub mydłem, można po uprzednim wyszorowaniu żelem lub mydłem, albo użyć jako maski na włosy (w takim wypadku bez mielenia skórki, żeby łatwiej było spłukać) a później zmyć to szamponem.





      I co Wy na to? :) Myłyście już ciało masłem? Może macie pomysł, z czym jeszcze można je zrobić?


Lucy

czwartek, 9 kwietnia 2015

Musujące jagody








      Hej!

      Weekend się zbliża, a w mojej głowie tylko jedno - RELAKS... :) Co prawda, nie jestem nie wiem jak zmęczona, no ale... Relaks każdy lubi bez względu na okoliczności, prawda? ;) Co będę takiego robić w weekend? A no się kąpać rzecz jasna :D O ile znajdę dłuższą chwilkę na wylegiwanie i rozmyślanie o tym cudownym świecie...

      Pomyślałam sobie, że do urozmaicenia tego niemałego rytuału przydałoby się coś, czego nie robię na co dzień. Świece, muzyka, jakieś kadzidełko i... musujące kule do kąpieli! Dawniej siostra kupiła mi gotowe ze sklepu i nawet nie pamiętam, czy w ogóle były musujące... Raczej jakiś proszek o ładnym zapachu, a w składzie... Wolę nie wiedzieć nawet. Postanowiłam dzisiaj, że zrobię takie cacko. Wiem co daję i może mnie ponieść wena... Już mam w planie do zrobienia inne, ale nie mam na to jeszcze składników :) Jakie zrobiłam dzisiaj? Jagodowe! :D




      Do wykonania ich potrzeba:
  • Sody oczyszczonej ( w opakowaniu miałam 70g)
  • Kwasku cytrynowego w proszku (20g)
  • Olej kokosowy ( dwie łyżki)
  • Jagody zmielone lub cokolwiek chcemy dodać (łyżeczka)
  • Olejek eteryczny, ja dałam pichtowy (10 kropli)
  • Wit A, E ( po 5 kropli)

      Olej kokosowy rozpuszczamy w kąpieli wodnej, dodajemy wit A, E, olejek eteryczny. Łyżeczka zmielonych jagód do tego paczka sody i kwasku. Mieszamy dokładnie. Powinna być konsystencja mokrego piasku. Teraz trzeba by uformować wedle życzenia :) Najlepiej jest to zrobić w sylikonowych foremkach, jako że ja nie miałam, dałam do pokrywki od soli :D






      Efekt końcowy prezentuje się tak:



      Mały test musowania ;)


      Działa! :)

      Jakie Wy robiłyście, albo polecacie? Czy coś fajnego dorzucacie do kąpieli?


Lucy

środa, 8 kwietnia 2015

Na zielono





      Hej!

      Ale mnie dawno nie było! Co się takiego działo? A no nic specjalnego - mętlik w głowie :)
Miałam tyle pomysłów na posta, że nic z tego nie wyszło... Dlaczego? Najpierw była myśl... Później próba generalna, a na końcu efekt - nie taki jak sobie wyobrażałam. Tym pomysłem było zrobienie trzech kremów:

ZIELONY, ŻÓŁTY i CZERWONY. Miały być one na wzór korektorów do twarzy, na różne przebarwienia.

      ZIELONY i ŻÓŁTY na czerwone, a CZERWONY na brązowe. Tego ostatniego nie zrobiłam, gdyż nie mam czerwonych alg. Próbowałam zrobić z hibiskusem, ale nie spodobał mi się efekt - zaczęła oddzielać się woda od kremu... Żółty powstał z połączenia kurkumy i kremu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby tej kurkumy było mniej... Krótko mówiąc wyglądałam jak słońce... Tak okrągła żółta kula... :D
      Zielony natomiast wyszedł super! Pomyślałam więc, że temu co zabarwiło mój krem na zielono, poświęcę troszkę uwagi. Mowa tu o SPIRULINIE.
 Dowiedziałam się o niej z tego cudownego bloga :). Oczywiście od razu zaczęłam szukać w necie informacji na temat tych alg i powiem, że zaskoczyły mnie one wielce! ;) Co jest na ten temat napisane? Przede wszystkim zwróciłam uwagę na to, że składa się aż w 60% z białka. Poza białkiem zawiera żelazo, wapń, karoten, wit A, E, C, wszystkie witaminy z grupy B, potas, selen, chrom itd... Wzmacnia ona układ odpornościowy, wykazuje właściwości przeciwalergiczne, skutecznie hamuje rozwój nowotworów, oczyszcza z toksyn, jest najbogatszym źródłem kwasu gamma-linolenowego – GLA (występującego również w mleku karmiących matek). A pro po karmienia, rozmawiałam wczoraj z panią zielarką, która powiedziała, że dobrze jest jeść spirulinę w czasie karmienia piersią.




      Kupiłam ją głownie do celów kosmetycznych - do stosowania zewnętrznego, jednak skusiłam się i ją zjadłam :D Jeśli chodzi o smak, to nie zachęca mnie w żaden sposób... Na opakowaniu jest napisane, żeby zjeść 4g i popić wodą. Ja wsypałam ją do wody w szklance i taką wypiłam. Myślę, że kiedyś dodam ją do koktajlu bananowego, żeby osłodzić jej smak :)
Wracając do tematu, zabarwiłam nią krem, swój ulubiony Nivea :D Najpierw robiłam z niej maseczkę z dodatkiem skrobi ziemniaczanej, później pomyślałam, że może będzie lepiej działać na twarzy jeśli nie zmyję. I tak powstał zielony krem :)


Za pierwszym razem wyszedł jaśniejszy kolor, ale za kolejnym stwierdziłam, że zaszaleję :) Jak działał na mojej twarzy? Porozjaśniał przebarwienia, zwęził pory, skóra szczególnie pod oczami zrobiła się jaśniejsza.

      Do kompletu zrobiłam mydełko ze spiruliną i olejkiem miętowym z przepisu z bloga, do którego podałam link wyżej. Oczywiście troszeczkę przerobiłam go - cała ja :D ale sprawdza się świetnie!Na początku myłam nim tylko twarz, ale teraz całe ciało, dlatego rozważam zrobienie kolejnego z masłem kakaowym, bo myślę, że bardziej nawilżyłoby skórę :)

      Nie wiem czemu tak mam, ale kiedy używam jakiegoś składnika zamieniam się w myśliciela i dumam... Dumam nad tym na ile sposobów można go użyć :) I dumając tak pomyślałam, że dodam spirulinę do odżywki do włosów. Sprawdziłam później w necie czy w ogóle coś takiego można zrobić i ba! Faktycznie tak dziewczyny robią i to od dłuższego czasu. Wzięłam więc odżywkę (mniej więcej 4 łyżki) i dodałam do niej spirulinę (ok łyżeczki), nałożyłam na zwilżone włosy, założyłam piękną reklamówkę z Biedronki i trzymałam tak przez 15 minut :) Później spłukałam wodą i to na tyle :) Przywykłam do mycia włosów na różne sposoby, więc sama odżywka bez użycia szamponu w zupełności mi wystarcza :)
W tym całym zabiegu chodzi o naproteinowanie włosów. Faktycznie włosy były fantastyczne kiedy wyschły! Na pewno to też zasługa odżywki, ale nie tylko :)

      Ostatnią rzeczą, o której chcę napisać jest peeling skóry :) Do peelingu używam różnych składników, do tego akurat dałam zmielony niebieski mak, spirulinę i olejek do kąpieli. Troszeczkę byłam w szoku kiedy zobaczyłam jak wyglądam... Ale nie tylko ja byłam cała zielona, zasłona w wannie i wanna i ściana również... Ale wbrew pozorom bardzo łatwo się spłukało :)
Myślę, że można by kombinować z różnymi peelingami do ciała. Oczywiście chyba najlepszy na świecie jest kawowy z wiórkami kokosowymi :) Albo z miłorzębu i wiórek kokosowych :) Jednak warto do nich dorzucić troszkę więcej witamin w postaci spiruliny i zostawić tak na chwilkę, żeby mogła się wykazać :)


      Na dzisiaj to tyle :) Mam nadzieję, że z następnym postem nie będę zwlekać tak długo jak z tym... :)

Znałyście te algi? Polecacie jakieś inne? Myślałyście o zrobieniu kolorowych kremów? :)



Lucy

sobota, 21 marca 2015

Mała czarna...




      Hej!

      Zacznijmy od pytania: kto lubi kawę? ;) Myślę, że ma niemałe grono miłośników... Ostatnio nawet ja mam ochotę na kawę, szaleję za jej zapachem, ale jedynie tylko on musi mi na razie wystarczyć... Ale moje włosy mogą ją pić! :) Słyszałyście o tym, żeby na włosy lać kawę?? I niby po co takie zabiegi?

      Kiedy wyszedł na rynek szampon na wypadające włosy u mężczyzn, w składzie miał między innymi kofeinę. Siostra kupiła go swojemu mężczyźnie i na prawdę zmniejszyło się u niego wypadanie włosów i zaczęły wyrastać baby hair! Pomyślałam wtedy, że może jako wcierkę do włosów wykorzystam kawę. Wzięłam pierwszą lepszą, akurat miałam smakową Waniliową, zaparzyłam i moim ulubionym sposobem - strzykawką 2ml - lałam najpierw na skórę głowy, a później na całą długość włosów.




      Niestety byłam niesystematyczna jeśli chodzi o tą wcierkę. Nie zawsze mam czas, ale teraz zamierzam wziąć się w garść i  przed każdym myciem głowy nakładać na około godzinkę.
Jak wiadomo nie tylko kawa ma kofeinę, można ją znaleźć w herbacie jako teina, guaranie jako guaranina, w yerba mate jako mateina, może być również otrzymywana syntetycznie.

Co jeszcze może wyczarować kofeina, poza zatrzymaniem wypadania włosów?
  • Wykazuje działanie wyszczuplające, redukuje objętość komórek tłuszczowych, nadaje się więc świetnie do modelowania i wyszczuplania wybranych partii twarzy
  • redukuje cellulit
  • ma właściwości pochłaniające promieniawanie UVB
  • zmniejsza cienie i obrzęki pod oczami
  • poprawia mikrocyrkulację i ukrwienie, dzięki temu przywraca skórze zdrowy koloryt.


      Do przygotowania wcierki nie trzeba nam nic więcej oprócz zmielonej kawy, wrzątku i jakiegoś naczynia na nią. Ja zalewam jedną - czasem dwie czubate łyżeczki kawy zagotowaną wodą i odstawiam do zaparzenia i wystygnięcia. Można wzbogacić ją o jedno jajko :) zmiksować to blenderem, albo roztrzepać trzepaczką. Dodałam jeszcze glinkę zieloną, bo jak mówiłam mam tego troszkę i trzeba zużyć... :D
Później zmywam włosy normalnie szamponem (bez SLS ;) ) obecnie posiadam oba , ale częściej myję balsamem. Przez dłuższy czas myłam włosy mydłem Dove a później dawałam odrzywkę i spłukiwałam. Bardzo fajnie myje włosy jajko roztrzepane i do tego glinka, albo odrzywka z glinką. Dawniej w ramach eksperymentów próbowałam myć mąką besan ( z ciecierzycy) i całkiem w porządku zmywała, ale męczyłam się z wypłukaniem ziaren...




      W tym temacie to tyle :)
Też robicie wcierki do włosów? Jeśli tak to jakie?

      Lucy




sobota, 14 marca 2015

Biała glinka w roli... pasty do zębów ;)







      Hej!

      Dzisiejszym tematem będą nasze zęby ;) a konkretniej pielęgnacja ich. Do zrobienia własnej pasty do zębów przymierzałam się bodajże od roku? Ale nie miałam odpowiedniej zachęty, aż tu nagle BAM :) Znalazłam bloga Babka Zielna a w nim właśnie temat pasty DIY. Zrobiłam ją od razu, bo byłam ciekawa jak myje się tak dużą ilością sody oczyszczonej... Zapach jest piękny - cynamon i mięta, smak? Kwaśny. Myło się ciekawie, ale kiedy zerknęłam do internetu i poczytałam o wpływie sody na szkliwo (ściera je co daje złudzenie wybielenia zębów, a w efekcie zęby stają się niestety słabsze i bardziej podatne na psucie) pomyślałam że zrobię inną pastę.

      W temacie maseczek jestem zakochana po uszy :) Czy to do włosów czy twarzy... mogłabym (i tak robię :D ) mielić prawie wszystko i testować na sobie :) Dlatego mam sporo maseczek między innymi  z glinek. Glinki należą do minerałów ilastych, tzn, że ich działanie polega na wchłanianiu zanieczyszczeń. Zawierają wszystkie mikro i makro elementy: krzem, wapń, magnez, potas, żelazo, fosfor, cynk, miedź, selen i inne w łatwo przyswajalnej formie. Kiedyś przeczytałam też, że można myć glinką zęby ( swoją drogą, podobno  pije się glinkę z wodą, może kiedyś się skuszę :) ), wystarczy zamoczyć szczoteczkę w suchej glince i tak umyć. Ja jednak troszkę wzbogaciłam recepturę :) Już mówię jak!



       Będzie potrzebne:
  • plastikowa łyżeczka
  • pojemnik
  • dwie łyżeczki białej glinki
  • 4 łyżeczki syropu ze stewii (przepis wzięłam stąd )
  • olejek eteryczny - ja dałam 2 krople grapefrutowego i dwie miętowego

       Wsypujemy glinkę do pojemnika, dolewamy syrop i mieszamy na gładką masę. Na koniec dodajemy olejki eteryczne i GOTOWE! :)
Jeśli ktoś nie posiada stewii można dać samą wodę. Dlaczego ja dałam akurat stewię? Otóż także jest bogata w minerały, dezynfekujące i bakteriobójcze właściwości stewii wykorzystywane są do produkcji pasty do zębów. Substancje słodzące stewii nie obniżają pH płytki nazębnej, nie zwiększają zatem ryzyka rozwoju próchnicy zębów.
Stewię można kupić w sklepie ekologicznym, ja kupiłam ją  tu .





      A Wy jakieś pasty robicie same? Jaka wg Was jest najlepsza?Co sądzicie o tej?

Lucy ;)

www.poradnikzdrowie.pl/uroda/twarz/glinka-kosmetyczna-rodzaje-wlasciwosci-zastosowanie-glinki-w łatwo przyswajalnej formie
na absorpcji zanieczyszczeń takich jak nadmiar sebum czy produkty metabolizmu skóry

http://www.poradnikzdrowie.pl/uroda/twarz/glinka-kosmetyczna-rodzaje-wlasciwosci-zastosowanie-glinki-kosmetyczne_37008.html